Od 2015 roku jestem wolontariuszką w OHD. O podjęciu decyzji, dotyczącej wstąpienia w poczet wolontariuszy, zadecydowało moje osobiste doświadczenie związane z chorobą nowotworową bliskiej mi osoby. Bycie wolontariuszem to wielki zaszczyt, odpowiedzialność, bezinteresowność i oddanie siebie drugiej osobie. Między wolontariuszami, pacjentami i ich rodzinami tworzy się niesamowita więź. Uczestniczymy w ich życiu od początku objęcia opieką do samego końca, a często w życiu osieroconej rodziny jeszcze dłużej.
Każde odejście bardzo boli. Czasami są chwile, gdzie łez brak, ale taka to posługa. Wraz z zespołem medycznym, wolontariusze uczestniczą we wzlotach i upadkach, radościach i smutkach osób, którymi się opiekują. Naszym celem jest niesienie wszelkiej pomocy, wsparcie na każdym etapie, profesjonalnie i z oddaniem. Wolontariat nauczył mnie otwartości serca, oddania wielkiej sprawie, szacunku dla cierpienia i bólu. Wielcy są nasi podopieczni, bo z taką pokorą przyjmują to, co dał im los. Wolontariat uczy nas przede wszystkim człowieczeństwa, które w obecnych czasach dla wielu tak mało znaczy.
Ewa Sierpińska
Mam na imię Krystyna. Przyjechałam do Warszawy w 1995 r. Będąc na emeryturze miałam dużo wolnego czasu. Pierwszy raz spotkałam osoby z hospicjum u mojej sąsiadki, która potrzebowała ich opieki. Poznałam pielęgniarkę p. Danusię i po rozmowie zaprosiła mnie do współpracy z Ośrodkiem Hospicjum Domowe. Miałam przeszkolenia pielęgniarskie. Pracowałam zawodowo jako leśnik i odbycie takiego szkolenia było obowiązkiem każdego pracownika w tamtych czasach.
Zostałam wolontariuszką w hospicjum, odbyłam szkolenie w zakresie opieki nad ludźmi chorymi i niepełnosprawnymi. Pogłębiałam wiedzę na tygodniowym szkoleniu w Popowie, które było prowadzone przez lekarzy z Olsztyna. Tam zapoznałam się z tematami związanymi z niesieniem pomocy i opieką nad osobami chorymi. W OHD przez wiele lat chodziłam do podopiecznych i nieraz towarzyszyłam w ostatnich godzinach życia, trzymając chorych za rękę. Pomagałam również w prowadzeniu dokumentacji.
W chwili obecnej udzielam się w drobnych pracach w hospicjum, podejmuję dyżury telefoniczne i będę pomagać na tyle, na ile pomoże mi zdrowie.
Krystyna
Na imię mam Irma. W wolontariacie hospicyjnym jestem od 2009 roku, ale wcześniej przystąpiłam do wolontariatu szkolnego w pobliskim Ośrodku Pomocy Społecznej. Pomagałam dzieciom w nauce raz w tygodniu. Miałam więcej wolnego czasu, przeszłam na wcześniejszą emeryturę i poza życiem rodzinnym, działką, podróżami i spotkaniami z przyjaciółmi mogłam dzielić go na inne zajęcia. Pewnego dnia wychodząc z kościoła przeczytałam ogłoszenie OHD Zgromadzenia Księży Marianów o szkoleniu kandydatów na wolontariuszy hospicyjnych. Zainteresowałam się, ponieważ od trzech lat przekazywałam 1% podatku na rzecz tego Hospicjum. Mój bliski kuzyn miał w OHD dyżury jako lekarz od kilku lat, ale nie widzieliśmy się często. Pomyślałam, że dobrze byłoby wziąć udział w takim szkoleniu z uwagi na jakąś część wiedzy, do wykorzystania wobec moich bliskich w razie choroby. Mogłabym im pomóc. Z takim nastawieniem zapisałam się na kurs. Program według mnie był bardzo ciekawy. Dla mnie zupełnie coś nowego. Tematyka medycyny paliatywnej, trochę psychologii. Zajęcia praktyczne z pielęgniarstwa. Ogólnie opieka nad chorymi onkologicznie. Dużo czasu poświęcono duchowości. Po pierwszych dwóch dniach szkolenia nie myślałam jeszcze o wolontariacie hospicyjnym. Byłam w OPS-ie bardzo zaangażowana w pomoc dzieciom i nie zamierzałam rezygnować w kolejnych latach. Postanowienie o włączeniu się w wolontariat hospicyjny nastąpiło pod koniec kursu. Spodobało mi się, że nas nie namawiano, ale zachęcano do odwiedzania Hospicjum, udziału w spotkaniach wolontariuszy (raz w tygodniu). Proponowano różne formy włączenia się w prace Hospicjum w zależności od naszego wolnego czasu i innych możliwości. Pomyślałam, że mam doświadczenie z dziećmi, więc na początek dzieci osierocone, a potem zobaczymy. Dodam, że wiedza, którą nam przekazano w czasie szkolenia, to było dla mnie za mało, aby podjąć decyzję o wolontariacie. Osoby prowadzące szkolenie wpłynęły na moje postanowienie o pomocy. Nic tak nie zadziała, jak dobry przykład. Wiedza, doświadczenie i umiejętność przekazania innym oraz pasja. Także szczerość i otwartość na drugiego człowieka. Przez cały okres szkolenia czuło się serdeczność prowadzących. Szczególnie zapamiętałam Martę L., lekarkę, Danusię C., pielęgniarkę, Magdę W., psychologa oraz ks. Andrzeja i jego piękne wykłady o duchowości. Tematy trudne, ból, odchodzenie i śmierć. Na zakończenie szkolenia zapamiętałam dwie ważne zasady. Pomagamy tyle, ile możemy. Angażując się w wolontariat nasze życie osobiste powinno być w dobrych relacjach rodzinnych, gdyż to ma wpływ na nasze relacje w innym środowisku.
Zadeklarowałam pomoc dzieciom osieroconym i przychodziłam na spotkania wolontariuszy. Doświadczeni wolontariusze opowiadali o swojej pracy, a pielęgniarka i psycholog włączali swoje uwagi. W tym czasie OHD potrzebował więcej wolontariuszy przy chorych. Po kilku miesiącach było moje zderzenie z rzeczywistością. Codziennie przez dwa miesiące wyprowadzałam psa na spacer. Pacjentka miała opiekę ze strony sąsiadki, ale rano byłam ja. Miałam nadzieję, że tak będzie dłużej, bo chora nie była leżąca. W pewien sposób wchodzi się w te relacje jak z bliskimi. Zmiana nastąpiła nagle. Przyszłam rano. Nie było chorej i psa. Odeszła w nocy, a psa zabrano do schroniska. Dla mnie to zimny prysznic. Myślałam o niej oraz o psie, który doznał szoku po stracie pani i opuszczeniu domu. Miałam pod opieką kolejnych trzech pacjentów. Oczywiście moja pomoc przy współpracy pielęgniarek. Stany bardzo ciężkie, ale stabilne. W dwóch rodzinach dramat, bo podwójne zachorowania. Wysiłek ze strony Hospicjum ogromny. Dla mnie było zadziwiające odchodzenie chorych w najmniej spodziewanych momentach, wtedy kiedy były trochę lepsze rokowania. Piszę o tych przypadkach bo chorzy są nam bliscy i po ich odejściu wyzwalają się silne emocje. Nawet po tylu latach patrzę w okna ich mieszkań, kiedy przechodzę. Podczas spotkań wolontariuszy, personel medyczny i psycholodzy uczą nas zachowania w trudnych sytuacjach, ale mamy różną wrażliwość i odporność. Dla mnie praktyka z chorymi była lekcją rozumienia także siebie.
Następny etap w wolontariacie to pomoc dzieciom osieroconym. To piękny rozdział opieki ze strony naszego Hospicjum. Przez kilka lat pomagałam indywidualnie dzieciom w nauce niektórych przedmiotów. Przychodziły do mnie do domu i było rodzinnie. Dzieci są cudowne, bo szczere. Starałam się je chwalić, bo to ich motywowało. To już osoby dorosłe. Niektóre po studiach i mam z nimi kontakty. To bardzo miłe.
Jednocześnie miałam i mam nadal dyżury w biurze (wypożyczanie sprzętu, przyjęcie skierowania do Hospicjum, odbieranie telefonów i informacja, kontakt z dyżurnym zespołem medycznym). To są kolejne doświadczenia trudnych sytuacji pacjentów i ich rodzin.
Dwie sytuacje dyżurne utkwiły szczególnie w mojej pamięci.
Przyjęłam telefon. Na linii chłopak, gdzieś z Ursynowa. Płaczący i proszący o jakąś instrukcję, jak ma się zachować. Jest w pokoju z ciężko chorym, umierającym dziadkiem. Za chwilę zadzwoni po pogotowie, ale teraz ostatnie chwile chce być sam i co ma robić? Puls ledwo wyczuwalny i spierzchnięte usta, żadnej reakcji u chorego. Poradziłam, aby zwilżył usta, trzymał jego rękę i mówił spokojnie, jak bardzo go kocha, bo dziadek na pewno słyszy. Gdzieś czytałam, że przy zgonie zmysł słuchu wyłącza się ostatni. Byłam z nim połączona, aż sam odłożył słuchawkę. Dziadek nie był naszym pacjentem. Pomyślałam, jak dobrze, że jest takie miejsce – Hospicjum, gdzie ludzie szukają pomocy nawet doraźnie. Kiedyś wieczorem zadzwonił mężczyzna. Głos załamany, płakał. Kilka miesięcy temu odeszła matka, z którą mieszkał i z którą był emocjonalnie silnie związany. Jest samotny i ma depresję. Wrócił do pracy, ale to nie pomogło. Nie szuka przyjaciół. Mama nie była naszą pacjentką. Powiedział, że jest introwertykiem. To dużo mówiło, ale ja nie jestem psychologiem i byłam sama. Powiedziałam, żeby zadbał o siebie (coś uspokajającego, witaminy, magnez). Pytałam jakie ma zainteresowania, może lubi zwierzęta i weźmie w opiekę. Powiedziałam, żeby przypominał sobie tylko te najlepsze momenty z mamą, nawet z dzieciństwa, kiedy był szczęśliwy, aby myślał często o dobrych chwilach, zdarzeniach. Powiedziałam, że mama będzie zmartwiona i nie dozna spokoju, jeśli on się nie zmieni. Poradziłam, aby następnego dnia zadzwonił do naszego psychologa. Po długim czasie się uspokoił i podziękował. Płakałam razem z nim. Pomyślałam czym są moje problemy w porównaniu z Jego bólem.
Jeszcze jeden epizod z dyżuru sobotniego kiedy byłam sama. Zespół medyczny był w terenie. Był czerwiec, gorąco i ulewny deszcz. Przyszła kobieta 40 plus z nastoletnią córką po łóżko dla męża. Nie miała transportu. Zapytałam, czy będzie miała pomoc. Rozpłakała się mówiąc, że nie może liczyć na pomoc ani rodziny, ani znajomych. Odkąd mąż zachorował zdana jest tylko na własne siły. Zapytałam o sąsiadów. Też nie. Mówiła szlochając, że wokół wszyscy widzą jej nieszczęście, ale znikąd pomocy. Żal do świata. Byłam zdziwiona bo wyglądała na osobę miłą i mądrą. Jej córka stała bezradna, nie odzywała się. Gdyby nie silny deszcz chyba zrezygnowałaby z naszego sprzętu. Poczęstowałam herbatą, usiadłyśmy przy stole i słuchałam jej żali. Zapytałam, czy sama zwróciła się do kogoś z prośbą w ogóle o pomoc w jej sytuacji rodzinnej. Okazało się, że nie. Wyglądało na to, że albo duma albo miała inne powody. Może była źle zrozumiana. Zaczęłam zastanawiać się jak pomóc z naszej strony. Transport, wniesienie i montaż. W Hospicjum w tym czasie nie było żadnego mężczyzny. Zaczęła mówić o dalszej rodzinie, a ja szukać w myślach pomocy i trochę nalegać, że może warto zadzwonić, może kogoś wybierze. Nagle odezwała się jej córka przypominając wujka mieszkającego niedaleko Hospicjum. Matka od razu zaprzeczyła, że nie on. Zaproponowałam, że mogę zadzwonić w jej imieniu i poproszę o pomoc. Po chwili sama zadzwoniła, ale było to dla niej trudne. Po kilkunastu minutach do Hospicjum wbiegł młody, energiczny mężczyzna w krótkich spodenkach. Uśmiechnięty powiedział, że łóżko zawiezie i złoży w mieszkaniu. Ja odetchnęłam i miałam nadzieję, że ta kobieta otworzy się na pomoc życzliwych osób. Pożegnałam obie bardzo serdecznie, dziękując dziewczynce za pomoc mamie, a widziałam jak to dziecko przeżywało rozpacz matki. Przypomniałam, aby obie nie wahały się prosić nasze Hospicjum o pomoc, tak często jak trzeba.
Sprawa pomocy innym nie dla wszystkich jest łatwa i oczywista. Ci co potrzebują często krepują się zapytać obawiając się odmowy. Ci, którzy chcieliby pomóc też nie mają odwagi, ale przecież co najwyżej upewnimy się, że na ten moment nie jest potrzebna. Warto jednak pytać. Idąc na dyżur zawsze jest jakaś niewiadoma, bo każdy jest inny i każdy wnosi pewną wartość. Zawsze można dowiedzieć się czegoś nowego od zespołu medycznego, wolontariuszy, rodzin pacjentów. Wolontariat przyciąga, bo jest w nim różnorodność. Jest nastawienie na współpracę. Różnimy się wiekiem, wykształceniem, poglądami, ale łączy nas wola pomocy innym. Nieraz działamy pojedynczo, albo wspólnie w akcjach i nie chodzi o satysfakcję. Wolontariat uczy pokory. Jak w każdym środowisku nie jest idealnie, ale staramy się pracować dobrze. Warto się przełamywać. Doświadczyłam tego podczas udziału w niektórych akcjach charytatywnych, jak np. zbiórka żywności w marketach. Tu jesteśmy zdani na siebie. Po raz pierwszy miałam opór jak zbliżyć się do kupujących z naszą ulotką, wytłumaczyć w skrócie cel zbiorki, zachęcić do pomocy i nie być natrętnym. Wtedy pomaga przekonanie, że robię to dla innych potrzebujących, nie dla siebie. Miło widzieć, jak ludzie się otwierają, jest komunikacja i zapełniają kosze. Z naszego życia w wolontariacie chciałam jeszcze wspomnieć nasze wspólne przyjemności, takie jak spotkania świąteczne, wyjazdy na Dni Skupienia, spotkania w innych hospicjach, wspólne grillowanie, wycieczki (była także do Ziemi Świętej w 2011), duchowe wsparcie w ramach Róży Duchowej, wspólne wyjścia do teatru i wiele innych miłych spotkań.
Chwilami mam wrażenie, że mnie w ogóle żyje się jakoś lżej, chociaż przecież codziennych trosk nie brakuje, zwłaszcza obecnie. Może za dużo napisałam, ale naprawdę książka to mało, aby opisać nasze doświadczenia, a każdy wolontariusz to inność i to jest piękne. Dziękuję Opatrzności, że kiedyś skierowała mnie w tę stronę i nie wierzę w przypadki.
Irma
Od 2015 roku jestem wolontariuszką w OHD. Dołączyłam do wolontariatu, ponieważ wcześniej opiekowałam się moją babcią podczas jej choroby nowotworowej. To osobiste doświadczenie spowodowało chęć niesienia pomocy innym. Wolontariat daje mi dużo satysfakcji z pomocy potrzebującym, wzmacnia poczucie własnej wartości płynące z bycia potrzebnym drugiemu człowiekowi. Wolontariusze hospicyjni wraz z personelem medycznym tworzą zgrany Zespół. Mój narzeczony Adam wspiera mnie w byciu wolontariuszką pomagając przy drobnych pracach. Życzymy Ośrodkowi Hospicjum Domowe coraz więcej Wolontariuszy. Zapraszamy do współpracy wszystkich chętnych.
Ernestyna Pałaszewska
Od 2015 roku jestem wolontariuszem w OHD. Podczas narodzin miałem przetaczaną krew. Po wielu latach od tamtego czasu pomyślałem sobie, że jeśli ktoś oddał krew, abym ja mógł żyć, dlaczego nie mógłbym zrobić tego samego dla drugiego człowieka i tak się stało. Pewnego dnia w sercu zakwitła myśl, aby zostać wolontariuszem, pomagać i tak się stało. Poznałem niezwykłych ludzi, którzy także czują taką potrzebę w sercu, m.in. pielęgniarkę Danusię, koordynatorkę Magdę i wielu innych, którzy swoją pomocą służą tym, którzy tej pomocy naprawdę potrzebują. Z całego serca dziękuję za to, że mogę być w tym miejscu, wśród tylu ludzi dobrej woli.
Droga Siostro, Bracie który to czytasz i masz chęć pomagać, przyjdź, zobacz. Możesz dyżurować, możesz być bezpośrednio przy naszych chorych, możesz zostać naszym kierowcą wolontaryjnym, sposobów pomocy jest wiele.
Robert Dziedzic